Człowiek a zwierzę, czyli stosunki międzygatunkowe
Osobniki należące do tego samego gatunku wchodzą często w skomplikowane relacje między sobą, często wrogie, ale często przyjazne, wykazując nawet działania altruistyczne i empatyczne. Zwierzęta z różnych gatunków traktują przedstawicieli innych w sposób pragmatyczny, starając się tak ułożyć wzajemne relacje, aby wyciągnąć z nich największe korzyści. Najczęściej, o ile to możliwe, obcoplemieńcy są traktowani jako żywność, często są też eliminowani jako konkurencja w walce o zasoby i terytorium, chociaż w określonych przypadkach korzystniejsze może być współżycie bez szczególnych kontaktów (komensalizm), albo nawet współpraca (symbioza).
Sąd Boży, rys. Tomasz Vetulani (2014)
Wydaje się, że człowiek nie różni się pod tym względem od innych zwierząt, z tym, że potrafi te zasady współżycia z innymi gatunkami dobrze określić. Taką starą formą koncepcji współżycia jest biblijne przykazanie, otrzymane jeszcze w Raju: „Czyńcie Ziemię sobie poddaną”. Analiza ludzkiego zachowania skłoniła jednak Ericha Fromma (1900-1980) do wyrażenia opinii, że charakterystyczną cechą naszego gatunku jest biofilia — pozytywne nastawienie psychologiczne do wszelkich tworów żywych1. Hipotezę biofilii rozwinął Edward O. Wilson (1929 – ), definiując ją jako poszukiwaną podświadomie łączność istot ludzkich z resztą życia2. Istnienie biofilii nie przesądziło od razu o naszym opiekuńczym nastawieniu do przyrody, ale niewątpliwie umożliwiło pojawienie się postaci głoszących konieczność miłości do zwierząt, których wspaniałą egzemplifikacją jest Giovanni Bernardone (1181-1224), znany ogólnie jako katolicki święty, Franciszek z Asyżu. Dopiero postawa takich jak Bernardone osób doprowadziła do istotnych zmian w naszym stosunku do zwierząt.
Nawet po udomowieniu początkowo zwierzęta były traktowane bez specjalnych sentymentów, jako źródło pokarmu i siła robocza. Jednak w procesie udomowienia nastąpił rozwój uczuciowych więzi między człowiekiem a pewnymi gatunkami, zwłaszcza tymi, które wykorzystano do bliskiej współpracy — koniem i psem, a w Indiach również słoniem. Te stosunki są oczywiście bardzo zależne od kultury. Koń i pies w pewnych cywilizacjach są traktowane przyjacielsko, natomiast w innych — cenione jako źródło mięsa. Wykorzystanie zwierząt jako producentów nabiału, siły transportowej, stróżów, towarzyszy polowań czy zwierząt bojowych doprowadziło też w wielu kulturach do bardziej empatycznego stosunku do nich. Zwłaszcza zwierzęta większe, których emocje potrafimy łatwo odczytać, zdobywają coraz wyraźniej we współczesnych cywilizacjach zachodnich status „braci mniejszych”, których życie jest godne szacunku, a dobrostan powinien w miarę możliwości być zapewniany. Od czasu powstania 190 lat temu Society for the Prevention of Cruelty to Animals, które status królewski i atrybut Royal otrzymało w 1840 roku od królowej Victorii, instytucje państwowe zaczęły zajmować się problemem okrucieństw, którym często z bezmyślności, egoizmu, a czasem sadyzmu, poddawane są zwierzęta. Powszechnie zaczęto uważać, że „zwierzę nie jest rzeczą”. Dobrze wiemy, że nawet dziś nie zawsze przeradza się to w ogólną praktykę.
Ewidentnie nasz stosunek do tego, co można zrobić zwierzęciu, nie jest jasny i jednoznaczny. Pomijając grupy wyjątkowo empatyczne, jak wyznawcy dźinizmu, którzy nie zabijają żadnych zwierząt, łącznie z bezkręgowcami, nasz stosunek do zabijania zwierząt zależy od tego, jak bliskie są nam ewolucyjnie, oraz w jakim celu są zabijane. W zasadzie prawie nikt nie czuje sprzeciwu wewnętrznego przy zabijaniu bezkręgowców, z wyjątkiem może pszczół, które w wielu kulturach mają status specjalny, a także, gdy zabijane są ze szczególnym okrucieństwem (chrząszcze nabijane na szpilki, mrówki przypalane lupą). Bezkręgowce uznawane za szkodliwe są tępione bez zahamowań, co często zresztą prowadziło do katastrof ekologicznych (np. masowe używanie DDT). Nie zwraca się przy tym w ogóle uwagi, czy stosowane pestycydy i sposoby zabijania są czy nie są bolesne dla szkodników. Śmierć muchy przyczepionej do lepu, śmierć z głodu i pragnienia, wydaje się być bardzo okrutną, ale nikogo to nie obchodzi, mimo, że słychać kwadransami brzęczenie schwytanego owada. Zapominamy, że mózgi niektórych bezkręgowców są stosunkowo duże (u karaczana liczy około miliona neuronów) i że złożone zachowanie tych zwierząt sugeruje, że odczuwają fizyczny ból i cierpienie.
Pszczoły w wielu kulturach mają status specjalny, rys. Kasia Maguda
Więcej refleksji może budzić śmierć kręgowców, a zwłaszcza ssaków. Zabijamy zwierzęta dlatego, że są szkodnikami, konkurując o pożywienie (np. myszy i szczury), że stanowią zagrożenie epidemiologiczne (też zwykle drobne gryzonie, ale również nietoperze, a niech się trafi epidemia wirusa — świńska czy ptasia grypa — lub priona — choroba szalonych krów — to kończy się to hekatombą w większości niezakażonych zwierząt domowych), że efekty ich istnienia pozostawiają nieestetyczne ślady (krety, gołębie), że mogą zagrażać naszemu zdrowiu i życiu (jadowite gady, ale także większe drapieżniki). Zwierzęta zabijamy też w celu wykorzystania ich ciał: głównie jako mięso, ale często też futro , skórę czy róg. Wreszcie zabijamy zwierzęta dla przyjemności, zaspokajając nasze instynkty łowieckie, chociaż często usprawiedliwiamy to w różny sposób, na przykład jako regulacje populacji.
W stosunku do małych szkodników, zwłaszcza gryzoni, jesteśmy całkowicie bezwzględni. Myszy i szczury zabijamy często w sposób, który musi powodować długotrwałe cierpienia, chociaż konanie następuje zazwyczaj w miejscach ukrytych. Łapki na myszy powodują uszkodzenie rdzenia i długotrwałe konanie, a trucizny stosowane do walki z gryzoniami, ze względu na to, że muszą być środkami o opóźnionym i powolnym działaniu (żeby zwierzęta nie orientowały się, że ich towarzysze spożyli zatruty pokarm) powodują również długotrwałą śmierć, najczęściej w wyniku skazy krwotocznej.
Bardzo wiele osób rozgrzesza się również całkowicie z zabijania zwierząt w celach konsumpcyjnych. Tutaj jednak istnieją zarówno różnice kulturowe, narzucające bądź całkowity wegetarianizm (hinduiści), bądź niedopuszczające stosowania w tym celu pewnych gatunków (w krajach Zachodu małpy, psy, często konie). Pojawia się też wyraźna tendencja, aby minimalizować cierpienia zwierząt związane z procesem ich uśmiercania (stąd protesty przeciw ubojowi rytualnemu). W naszej kulturze przeważająca część społeczeństwa akceptuje jednak w pełni zabijanie dużych i mniejszych ssaków w celach konsumpcyjnych.
W tym kontekście wydaje się rzeczą dziwną narastający protest przeciw stosowaniu zwierząt do badań naukowych. Łączy się to z nie bardzo zrozumiałą dla mnie falą niechęci do nauki w ogóle, a do opartej na dowodach medycynie, która — chociaż nie bez popełniania poważnych błędów — doprowadziła do znakomitego przedłużenia średniego czas przeżycia o 20 lat na przestrzeni XX wieku (z 55 do 75 lat). Taki atak przeciw szczepionkom („Chcesz się pozbyć dziadka — zaszczep go na grypę”), prowadzony niekiedy przez osoby z dobrą pozycją naukową, tyle, że nie w dziedzinie epidemiologii czy immunologii (warto pamiętać, że tytuł profesora nie jest tytułem uniwersalnym, i nawet wybitny i uhonorowany specjalista w jednej dziedzinie może być całkowitym dyletantem w drugiej — sam jestem tego przykładem), byłby zrozumiały jedynie wówczas, gdyby był sponsorowany przez ZUS, z nadzieją na skrócenie czasu wypłacania emerytury długowiecznym seniorom.
Wszystkie te rozważania umieszczam, aby zaprezentować list przygotowany przez profesorów Andrzeja Wróbla z Instytutu Biologii Doświadczalnej im. Marcela Nenckiego i Andrzeja Szutowicza, przewodniczącego Polskiego Towarzystwa Badania Układu Nerwowego3. List ten jest wyrazem sprzeciwu PTBUN oraz Komitetu Neurobiologii PAN w związku z sensacyjnym, bardzo dotykającym artykułem zamieszczonym w ostatniej „Polityce”, autorstwa niezależnego dziennikarza Eugeniusza Pudlisa4. Tekst związany jest z ostatnim projektem nowelizacji ustawy o zwierzętach wykorzystywanych w doświadczeniach.
Po przeczytaniu artykułu przeciętny czytelnik ma pełne prawo pomyśleć sobie, że my, uczeni, zabijamy i zadajemy cierpienie zwierzętom dlatego, że jest to dla nas przyjemnością. Obraz eksperymentatora wyłaniający się z tekstu jest daleki od prawdziwego — zmęczonego człowieka w białym fartuchu, który po wielogodzinnej pracy wychodzi z laboratorium znużony i raczej smutny, niż wesoły. Najlepszych z nas przy pracy trzyma chęć dokonywania odkryć, i liczymy, że wszystkie te odkrycia będą wykorzystane z pożytkiem dla ludzi i dla reszty biosfery, a pracujemy też dlatego, że wiemy, że jedyna informacja, która nie może być z pożytkiem wykorzystana, to informacja niedostarczona. I stąd chcemy, aby takich informacji niedostarczonych było znacznie mniej.
Problem etyczności badań na zwierzętach jest niezwykle istotny i w moim przekonaniu powinien być szeroko dyskutowany. Ale potencjalni uczestnicy debaty powinni zachować umiar i zdrowy rozsądek w doborze środków swoich wypowiedzi.
My, naukowcy, w odróżnieniu od części dziennikarzy czy polityków nie czujemy satysfakcji z tego, że kogoś pognębiliśmy, ośmieszyliśmy, zwichnęli czyjąś karierę. Tak samo nie cieszymy się z zadawania cierpień zwierzętom.
Piśmiennictwo
- Fromm E. Serce Człowieka. PWN 1996, oryg. 1964.
- Wilson E.O. (1984). Biophilia. Cambridge: Harvard University Press.
- Wróbel Andrzej, Szutowicz Andrzej: List do redaktora naczelnego tygodnika „Polityka” Jerzego Baczyńskiego, 10.11.2014.
- Pudlis Eugeniusz: Uwolnić króliki, „Polityka”, nr 45 (2983), 5.11 — 11.11.2014.
Post scriptum
Mój przyjaciel Piotr Popik, wybitny psychofarmakolog, jeden z moich uczniów, i żywy przykład na to, jak adept może prześcignąć mistrza, przesłał mi link do smutnej audycji w moim ulubionym radiu TOK FM. Panie Hanna Zielińska i Ewa Siedlecka, znane i cenione publicystki, wypowiadały się na temat projektu nowej ustawy o zwierzętach laboratoryjnych.
Załamało mnie to, że te inteligentne i elokwentne panie wydają się naprawdę sądzić, że badania naukowe prowadzi się tylko po to, żeby uczeni mogli zdobywać pieniądze z grantów i że to pazerność naukowców jest głównym motywem zadawania przez nich cierpień zwierzętom . Jest to chyba związane z przeniesieniem własnych profesjonalnych doświadczeń w sprawie działań przedstawicieli czwartej władzy w celu zwiększenia swoich wierszówek i sławy. Dziennikarze dla pieniędzy i rozgłosu potrafią zniszczyć niewinnych ludzi, rzucać fałszywe oskarżenia, niejednokrotnie przedstawiając niepełne lub fałszywe dowody. Ponadto tak manipulują publicznością, aby zwiększyć poczytność swojej gazety, słuchalność swojego radia, czy oglądalność swoich telewizji. Często działanie takie może powodować poważne szkody społeczne, czego przykładem może być kampania antyszczepionkowa czy akcja opóźniania czasu poddania dzieci obowiązkowi szkolnemu (wiadomo, że IQ człowieka jest tym wyższe, im wcześniej rozpoczął się i dłużej trwał okres jego edukacji).
Pogardliwy stosunek pań dziennikarek do badań podstawowych przeraża i świadczy fatalnie o ich zrozumieniu istoty nauki i poziomie nauk ścisłych i logiki w szkołach, w których odbierały wykształcenie. Postęp w leczeniu nowotworów zawdzięczamy nie pracom w wyspecjalizowanych instytutach do walki z rakiem fundowanych przez umierających milionerów, żądających poszukiwania na oślep „złotej kuli”, ale pracom podstawowym, na przykład nad odwrotną transkryptazą, za które uhonorowani Nagrodą Nobla zostali David Baltimore, Renato Dulbecco i Howard Temin w 1975 roku, a które to badania stały się później podstawą opracowania skutecznej terapii AIDS. Nawiasem mówiąc, Baltimore omal nie został zaszczuty przez dziennikarzy w początku lat 90., na podstawie niesłusznych oskarżeń.
Ewidentnie emocjonalne dziennikarki są szczególnie czułe w stosunku do myszy i szczurów specjalnie rozmnażanych i hodowanych jako zwierzęta laboratoryjne, a już nieco mniej dobrotliwe dla okrutnie i boleśnie zabijanych ich dzikich współplemieńców, trutych, gazowanych i upolowanych w łapkach na myszy, ani do zwierząt hodowanych na mięso. Jednym z zarzutów w dyskusji o proponowanej nowej ustawie o zwierzętach laboratoryjnych jest to, że znosi ona nakaz uzyskiwania zgody komisji etycznej na zabijanie zwierząt dla pobierania tkanek i materiału do badań (co jest jedną z metod redukcji zabijania i cierpień zwierząt laboratoryjnych, gdyż prowadzi do zastąpienia badań na żywym, czującym zwierzęciu badaniami in vitro). Ale wszystko jest w porządku, jeżeli każdy rolnik może zabić świnię, krowę czy nawet konia dla pobrania organów (mięso, podroby, krew) w celach konsumpcyjnych. Bardziej sympatyzuję z wegetarianami, którzy nie chcą śmierci zwierząt, ponieważ słusznie uważają, że odpowiednią żywność dla ludzi można uzyskać bez zabijania zwierząt (patrz Indie), niż z przeciwnikami wszelkich doświadczeń na zwierzętach, których celem jest znalezienie skutecznych sposobów podniesienia zdrowia społeczeństwa, chronienia go przed chorobami i przedwczesną śmiercią; w przypadku doświadczeń — niestety — alternatywy nie ma.
Panie dziennikarki sugerują, że to lobby tak zwanych „doświadczalników” chce okrutnego mordowania zwierząt, ponieważ czerpie z tego olbrzymie korzyści finansowe. Ich zdaniem uczeni pracują na zwierzętach, gdyż w ten sposób pozyskują granty (a zapomniały, że za to również otrzymują etaty), a prace naukowe piszą po to, aby uzyskać punkty do habilitacji. Nie mają pojęcia, na czym polega praca naukowa, co inspiruje młodych ludzi do poznawania świata. To tak, jak ja sugerowałbym, że dziennikarze nie myślą o dobru wspólnym, o służeniu społeczeństwu, o poczuciu misji. Jestem przekonany, że to właśnie poczucie swej roli społecznej kierowało panią Hanną Zielińską i Ewą Siedlecką, a nie chęć dorobienia do pensji czy zyskania popularności wśród słuchaczy za wszelką cenę. Uczeni też proszą o uznanie, że są ludźmi misji, a badania na zwierzętach powstały wieki przed systemem grantowym i współczesnymi wymogami na drodze kariery naukowej.
I bardzo przepraszam, ale trzeba choć trochę znać się na rzeczy. Od 58 lat pracuję w eksperymentalnej farmakologii i psychofarmakologii. Przeprowadziłem wiele doświadczeń, kończących się śmiercią zwierzęcia, a często wymagających zadania mu cierpień. Ani mnie, ani wszystkim, z którymi współpracowałem, nie sprawiało to radości czy satysfakcji. Wielu sprawiało to poważne problemy, chociaż prawdę mówiąc, następowało potem znieczulenie, podobnie jak u chirurgów, dla których setna amputowana kończyna nie jest takim przeżyciem, jak pierwsza. Ponadto nigdy nie widziałem ani nie słyszałem o przecinaniu zwierzętom strun głosowych po to, aby nie mogły wyrażać bólu czy dyskomfortu. Naprawdę, życie zwierzęcia laboratoryjnego jest zdrowsze i bardziej komfortowe niż życie psa czy kota w azylu.
Ćwierć wieku temu w czasopiśmie Wszechświat a 20 lat temu w Nauce uzasadniałem, dlaczego trzeba być ludzkim dla zwierząt laboratoryjnych. Nie odwołuję się tam do sentymentów, ale przytaczam dwa racjonalne powody. Po pierwsze, jeżeli chcemy przenosić doświadczenia ze zwierząt na ludzi, zwierzęta powinny znajdować się w warunkach podobnych do tych, w których znajdują się pacjenci. A więc maksymalny komfort, ograniczanie bólu tak, jak to tylko możliwe, unikanie stresowania zwierząt. Pamiętanie, że zwierzęta obserwują, czują lęk i ból, i podobnie jak pacjentom trzeba im tego maksymalnie zaoszczędzić. Drugi argument jest równie ważny — jeżeli nie potrafimy w sobie wzbudzić empatii do zwierząt, jeżeli zaczynamy zapominać, że one czuja podobnie jak my, jeżeli pozwalamy sobie na okrucieństwo, choćby tylko przez nieuwagę i zaniedbanie, degradujemy siebie samych. Fakt, że większość uczonych „doświadczalników” to po bliższym poznaniu ludzie wrażliwi, empatyczni i dobre funkcjonujący w społeczeństwie jest pośrednim dowodem, że nie są oni w stosunku do zwierząt okrutni.
Można byłoby podnieść tu wiele punktów. Fakt, że nie spotyka się osób z niepełnosprawnością wywołaną wirusem polio, fakt, że śmiertelność u dzieci spadła bardzo znacząco, fakt, że wiele osób żyje i funkcjonuje dzięki rozrusznikom serce (ileż zwierząt użyto do tych badań), fakt, że wiele osób dawno zmarłoby, i to w cierpieniach, gdyby nie nowoczesne leki, testowane na wielkich ilościach zwierząt jest — jak się wydaje — usprawiedliwieniem rozsądnego wykorzystywania zwierząt do badań naukowych.
I na koniec muszę powiedzieć, że chociaż zabiłem własnoręcznie wiele zwierząt laboratoryjnych, to uważam, że ich cierpienia i mój wysiłek został skompensowany przez to, że między innymi dzięki tym badaniom wiemy teraz więcej o mechanizmach działania leków przeciwdepresyjnych i mamy pewne metody przewidywania, czy badane związki mogą tak działać. Dzięki temu depresja może być skuteczniej opanowywana, a ludzie nią dotknięci mogą prowadzić normalne życie i nie chcą go sobie odbierać.
„Na przykład, według Autora artykułu „Zwierzęcy model
choroby Heinego-Medina przyczynił się do niezrozumienia mechanizmu infekcji i opóźnił wynalezienie szczepionki. A ta, którą wyhodowano na komórkach nerkowych małp naraziła miliony Amerykanów na
tzw. małpi wirus 40, powodujący w ludzkich komórkach in vitro rakotwórczą transformację”.”
I to Polityka drukuje takie bzdury? Wstyd!
sporothrix said this on 15 listopada, 2014 @ 5:05 pm |
Jak zawsze, przychodzi mi się wypowiedzieć w stylu daleko odbiegającym od naukowego.
Temat naprowadził mnie najpierw na wspomnienia o mojej babci, dobrej kobiety, urodzonej jeszcze w XIX wieku, która szczyciła się że, „ja do żadnej szkoły nie chodziłam, a patrz jak długo żyję”. Pod koniec swojego życia na żadną postać demencji nie cierpiała, ale czasami odwoływała się do mojej pamięci: „Pamiętasz, jak za cara były złote pieniądze…”. Wywodziła się z kresów I RP, stamtąd gdzie kultura litewska mieszała się z polską i białoruską. Przez sąsiadów ceniona była za sensowne opinie życiowe. Nie jeden raz powoływała się przy tym na ludową mądrość: „Jeśli topi się człowiek, nic to. Ale jeśli topi się koń, trzeba ratować!”. Wywodziła się bowiem z takiego społeczeństwa, w którym koń był ważniejszy niż (jakiś obcy) człowiek. Koń był pomocny, koń był niezawodny, koń był bezwzględnie potrzebny, bez konia nie można było sobie zapewnić egzystencji w społeczeństwie opartym na gospodarce wiejskiej.
Podobne refleksje nachodzą mnie w kontekście rosnącej anonimowości współczesnego życia na Zachodzie. Zwłaszcza w dużych miastach ilość tzw. gospodarstw jednoosobowych oscyluje wokół wskaźnika 50-60 %. Pod tym względem najbardziej zaawansowane są takie państwa, jak USA czy Anglia, ale tendencja ta – wzrostowa! – najwyraźniej postrzegana jest również we wszyskich wysokorozwiniętych krajach europejskich. Nieraz słyszałem wypowiedzi, że np. „w tym kraju ważniejszy jest los pojedyńczego drzewa niż starych ludzi”. Albo „tutaj ludzie bardziej troszczą się o swego psa lub kota niż o azylantów/imigrantów”. Albo: „Oni tu wcale nie mają przyjaciół. ‚Zyją w odosobnieniu, jak wilki. A gdy na spacer wychodzą, to tylko z psem”. Po długiej dyskusji w sprawie osób bez dachu nad głową postanowiono, że osobom tym, spędzającym ostatnie lata swojego życia z psem na ulicy, razem z psem śpiący i ogrzewający się nawzajem, przysługuje, oprócz zasiłku socjalnego, zasiłek na wyżywienie psa. I nieraz zobaczyć można bezdomnego, dzielącego się jedzeniem ze swoim psem na zasadzie, raz ty gryziesz, raz ja, z tego samego kawałka. Podstawą tego uregulowania była opinia psychiatrów, którzy wskazywali na fakt, że ten pies jest ostatnim wiernym przyjacielem człowieka wyrzuconego poza margines bogatego i zasobnego w nadmiar przedmiotów/gadżetów społeczeństwa. Ta sama argumentacja legła u podstaw zniesienia zakazu posiadania „zwierzęcia dużego” w czynszowych mieszkaniach domów wielorodzinnych bez zgody właściciela czy administratora domu. Wskazywano „na ostatnią podporę ludzi starszych”, nie biorących już udziału w życiu społecznym i – często – cierpiąych na stany depresyjne. To pies zapewnia im towarzystwo i rozrywkę, odwzajemnia ich uczucia, daje poczucie sensu istnienia i radość życia.
Wiemy wszyscy, że stan obecny właściwie to nie istnieje. Zanim zdążymy pomyśleć, stan ten już bezpowrotnie przeminął. I nigdy nie powrócimy do tego stanu, który już przeżyliśmy. Uczestniczymy w procesie napędzanym siłami fizycznymi kosmosu, jak ta kometa, na której wylądowała niedawno sonda „Philae”. Stwierdzamy, że nie tylko mknie w przestrzeni, zmienia nieustannie położenie, ale też z każdą chwilą zmienia się, „topnieje”, traci na wadze, zmienia prędkość poruszania się, a tym samym i tor lotu. I na pewno przyjdzie moment, że „przestanie istnieć”. Choć de facto kometa ta nigdy nie przestanie istnieć! Ona zmieni tylko swój stan skupienia, swoje właściwości, swoją fizyczną istotę, ale „istnieć” nigdy nie przestanie.
Podobne procesy zachodzą w ludziach, a ściślej mówiąc, w ludzkości. Podlegamy zmianom na różnych płaszczyznach. Biologicznie przemijamy, ale odradzamy się, nad czym czuwa mózg człowieka. Ale zmieniamy się także pod względem mentalnościowym, co jest przedmiotem badań filozofii, etyki, czy neurobiologii, neurofizjologii, itp. Z tego wynika, że ludzie – w powoli zachodzącym procesie ewolucyjnym – zmieniają swoją mentalność, a tym samym również swój stosunek do zwierząt. Na pewno postawy etyczne uległy, w dziejach historycznie dla człowieka znanych, podwyższeniu na nieco wyższy poziom empatii. „Wszyscy ludzie są wolni i równi wobec prawa”. Albo: ” Wszyscy ludzie są braćmi”, czy „każdy człowiek ma swoją godność, którą uszanować należy, nawet, gdy chodzi o zbrodniarza”. To są idee, które potrzebowały długiego czasu w historii ludzkości, zanim się narodziły. Podobny proces pozytwnych zmian zachodzi w relacjach międzygatunkowych. Ludzie przenoszą swoje uczucia na zwierzęta, czestokroć zastępujące ludzim brak dziecka czy innej osoby bliskiej. Nierzadko przesadnie przenoszą sposób rozumowania człowieka na swego zwierzęcego pupila, z tak dobrymi intencjami, że nawet szkodząc temu ukochanemu zwierzęciu.
Być może dlatego, w zachodniej Europie zwłaszcza, rośnie poczucie solidarności z cierpiącymi zwierzętami. Są kraje, które ustanawiają obowiązek zabijania zwierząt w zakładach do tego przystosowanych, np. wyposażonach w komory tlenku węgla, w których świnie tracą przytomność przez zabiciem. Uzasadnieniem jest zaoszczędzenie tym – dla nas tak pożytecznym – zwierzętom niepotrzebnego cierpienia oraz unikanie przez człowieka aktów okrucieństwa. Jest niewątpliwe, że zwierzęta mają świadomość istnienia oraz uczucia, w tym uczucie strachu przed śmiercią. Pojawiają się też pomysły znacznie dalej idące. Otóż hodowcy krów na przykład żądają prawa zabijania swoich zwierząt na pastwisku, a nie w rzeźni. Pastwisko dla zwierzęcia jest bowiem jak własne mieszkanie dla umierającego człowieka. Argumentuje się, że hodowcę z ich zwierzętami łączą więzy wprost „osobiste”, że zwierzę ma do swojego gospodarza zaufanie i nie boi się go, że gospodarz może zwierzęciu zaoszczędzić wizyty w rzeźni i może je zabić w sposób niebudzący strachu w zwierzęciu, na pastwisku, w towarzystwie innych zwierząt, które niczego złego czy strasznego nie przeczuwają. Zaprezentowany przez TV pomysł ten polega na przystawieniu do czoła krowy narzędzia pneumatycznego, które – prawie bezgłośnie – wstrzeliwuje pocisk. Zwierzę pada, a inne zwierzęta nie okazują najmniejszej reakcji. Jakby nic się nie stało. Następnie traktor odholowuje martwe zwierzę.
Na co powołują się przeciwnicy używania zwierząt do badań naukowych? Przede wszystkim na brak uzasadnienie dla tych badań. Podnosi się argument, że wyniki badań osiągniętych na zwierzętach nie są przenoszalne na ludzi. Często pozytywne wyniki badań na zwierzętach nie mają żadnego zastosowania dla ludzi, co wnika z późniejszych badań klinicznych. Ponadto są to praktyki często wzbudzające protest ludzi wrażliwych. Osoby zatrudnione w laboratoriach doświadczalnych ze zwierzętami obojętnieją na zjawisko cierpienia, mają tendencje do nadużywania swej wszchmocy wobec zwierząt, a nawet czasami nabywają cech patologicznych. Najczęściej podnosi się zarzut nieumiarkowanej ilości doświadczeń, które w 99% niczemu nie służą.
Oczywiście, że nie wszyscy ludzie protestują przeciwko nadużywaniu zwierząt w pracach naukowo-badawczych. Krzyk protestu wznosi ta bardziej wrażliwa część społeczeństwa, ludzie obdarzeni większą empatią. Jest to część społeczeństwa liczbowo rosnąca, co by potwierdzało pogąd o pozytywnych postępach ewolucji człowieka jako istoty zdolnej do empatii. Obserwuje się wręcz lawinowy wzrost różnych stowarzyszeń na rzcz oszczędzenia zbędnych cierpień naszym „braciom mniejszym”. Coraz częściej dowiadujemy się o osobach obierających militante metody walki z tym „nieludzkim okrucieństwem”. Metody bardzo sporne, nierzadko przynoszące ratowanym zwierzętom więcej szkody niż pożytku. No ale takimi jesteśmy. Rzekomo „istotami myślącymi”. Zawodzi nas często ta właściwość naszego umysłu, oj zawodzi.
Wspomnając ludzi obierających filozoficzną postawę szacunku dla życia, wyróżnić tu trzeba nie tylko wegetarian, ale równiż osoby akceptujące jeszcze bardziej ograniczoną dietę, odrzucające również produkty zwierzęce, jak mleko i produkty mleczne oraz jajka. W ten sposób protestują przeciwko przemysłowym metodom hodowli zwierząt. Tylko w dużym zaufaniu od osób takich dowiedzieć się można, że motywem ich decyzji jest chęć zaoszczędzenia cierpień zwierzętom. Nie lubią afiszować się.
Jaki będzie wynik ewolucji ludzkości? Z jednej strony wzrasta zjawisko empatii. Z drugiej, struktury korporacyjne najwyraźniej preferują osobowość jednoznacznie psychopatyczną, z cechami psychopatycznymi. Tacy ludzie robią zawodowe kariery, zwłaszcza w „przemyśle” finansowym. Do nich coraz bardziej należy świat. Która tendencja zwycięży w procesie ewolucji? Psychopatyczna czy empatyczna?
Maciejka-Maciejka said this on 16 listopada, 2014 @ 5:30 pm |
To co pisze Maciejka-Maciejka oddaje w pełni moje to co sama mam do powiedzenia na temat stosunku ludzi do swiata zwierząt. Dziękuję za ten komentarz.
Anka Hedonia said this on 20 listopada, 2014 @ 10:46 am |
„W tym kontekście wydaje się rzeczą dziwną narastający protest przeciw stosowaniu zwierząt do badań naukowych. ” –
no nie wiem, ja spotykam się głównie z opiniami OGRANICZENIA badań na zwierzętach do kwestii naprawdę istotnych, takich w których nie da się żywej istoty zastąpić symulacja komputerową, hodowla tkankowa lub czymkolwiek innym. O ile raczej nie będzie protestów przy testach lekarstw to już na pewno nie będzie zgody na testowanie „szamponu co nie scypie w ocy” na oczach królików z obciętymi powiekami.
maciejmakro said this on 20 listopada, 2014 @ 8:49 pm |
„Ewidentnie emocjonalne dziennikarki są szczególnie czułe w stosunku do myszy i szczurów specjalnie rozmnażanych i hodowanych jako zwierzęta laboratoryjne, a już nieco mniej dobrotliwe dla okrutnie i boleśnie zabijanych ich dzikich współplemieńców, trutych, gazowanych i upolowanych w łapkach na myszy, ani do zwierząt hodowanych na mięso.”
Nie wiem dlaczego pan to zakłada, ja na przykład jestem weganką i staram się jak najbardziej minimalizować zabijanie zwierząt na mięso.
anana said this on 12 grudnia, 2014 @ 12:39 pm |
Czym był by człowiek bez zwierząt w dotychczasowej ewolucji ???
judasz said this on 18 grudnia, 2014 @ 2:46 pm |
Spróbuję potraktować sprawę zgodnie z zasadami filozofii zdroworozsądkowej. „Czym byłby człowiek bez zwierząt w dotychczasowej ewolucji???” – zapytuje nomen-omen „judasz”. Poważnie nie da się odpowiedzieć na to pytanie. Jest tak logicznie nieprecyzyjne, że właściwie nie wiadomo, o co „judasz” pyta. Ale przymykając oko i traktując problem, jako świąteczny żart, można świetnie deliberować w takim samym nastroju. 1. Człowiek jest bilogicznym zwierzęciem dokładnie tak samiutko, jak i wszystkie inne zwierzęta. Wyróżnikiem ludzi jest tylko cieniutka powłoka człowieczeństwa, która rezultuje z gatunkowych właściwości naszego mózgu. Na ogół jesteśmy „lepsi” niż inne zwierzęta, ale nie we wszystkich obszarach naszych możliwości. Pies na przykład ma lepszy węch, sokół – lepszy wzrok, małpy – zdolności poruszania się w koronach drzew. Na minusowy wyróżnik człowiekowi zaliczyć można też intencjonalne stosowanie okrucieństwa przy zwalczaniu osobników tego samego gatunku. Tego, „niestety”, nie potrafi żadne inne zwierzę! 2. Jeśliby natomiast pytanie „judasza” odnieść do zagadnienia ewolucyjnego rozwoju człowieka w warunkach, w których nie występowałyby żadne inne zwierzęta, to – tym bardziej! – nie ma ono sensu. Człowiek jest istotą, która wyewoluowała ze zwierząt – ujmując rzecz w uproszczonej konwencji – począwszy od bakterii, poprzez rozwielitki, robaczki świętojańskie… itd. Bez procesu ewolucji w świecie zwierzęcym człowiek nie zaistniałby w ogóle, chyba że zostałby stworzony przez Pana Boga. Coś mi się kojarzy w mojej biednej głowie, że jest nawet taka kiążka, czy księga, podobno święta nawet, która dokładnie opisuje stworzenie człowieka jako „korony stworzenia” w oderwaniu od świata zwierzęcego. Ale pewności nie mam. 3. Pytanie „judasza” można by odnieść do hipotetycznej sytuacji zaistnienia człowieka w świecie pozbawionym wszelkich innych zwierząt. Ale taka sytuacja jest nawet hipotetycznie niemożliwa. Gdyby jednak zaistniała, to egzystencja człowieka w takim świecie byłaby i smutna, i bardzo krótka. Bowiem żyjemy np. dzięki bakteriom saprofitycznym. Ponadto „judasz” odnosi swoje zagadnienia do okresu „dotychczasowej ewolucji”, a więc do hipotetycznych warunków czasu przeszłego. Takiej sytuacji nie było, bo jest ona niemożliwa. A jeśli nawet zaistnieje, to i tak Ci nie odpowiem „judaszu”.
Maciejka-Maciejka said this on 26 grudnia, 2014 @ 4:16 pm |
Obrona prawa do decydowania o nie swoim życiu oczywiście bardzo ładna, ale wciąż zupełnie nie przekonująca. Prosty eksperyment: pojawia się rasa obcych cokolwiek silniejszych i inteligentniejszych od nas i zaczyna prowadzić eksperymenty medyczne oraz hodować i zabijać ludzi dla mięsa i co? Uznamy oczywiście ich rację, bo mają nad nami przewagę siły i inteligencji? Ocenimy jako słuszne i moralne to co robią w tym eksperymencie z ludźmi?
nie kupuje bajek o dobru nauki said this on 28 marca, 2015 @ 8:22 pm |
Chciałbym poruszyć dwie kwestie. Pierwsza, to powyższe pytanie, które – wydaje mi się – inspirowane jest a-myśleniem religijnym, zwłaszcza modnym we współczesnych czasach, charakteryrujących się „moralnym” zaangażowaniem „filozoficznym” na rzecz ochrony tzw. „życia”. Autor podkreśla tu, że nie dowierza osiągnięciom nauki, zwłaszcza „nauki” opartej na bajkach. Ja z kolei myślę w związku z tym, że czasami trzeba się poważnie zastanowić, czy pytanie zadane w takim kontekscie nie wychyla się niebezpiecznie poza horyzont normalności. Nie mnie o tym rozstrzygać. Druga sprawa, to przeczytany wywiad prasowy Pana Profesora, udzielony „Zdartym Zelówkom”, w którym Pan Profesor przymilał się do feministek i prawił – jak przystało na prawdziwego mężczyznę – należne kobietom komplementy. Miło było czytać, gdyż skomplikowane problemy różnic powodowanych płciowością człowieka i tą galaretą w czerepie przedstawiał Pan w sposób nadzwyczaj zrozumiały, jak to się mówi – w sposób prosty jak drut. A to świadczy nie tylko o głębokiej wiedzy, ale i o darze chyba Ducha ‚Swiętego(?). Ale również i w tym przypadku nie mnie o tym Duchu rozstrzygać. Aż tu nagle zazgrzytało. Stwierdził Pan, że mężczyzn charakteryzuje wyższy stopień agresywności niż kobiety. I z tym stopniem mam problemy. Od czasów najdawniejszych wiemy, że agresywność jest cechą obu płci, i że sposób jej wyrażania jest inny. Moim zdaniem wynika to z faktu, że forma agresywności uzależniona jest od siły fizycznej. Słabsze kobiety wykształciły w sobie umiejętności żądlenia skrytymi metodami. Powtarzam, chodzi o żądlenie, a więc sposób raczej obcy mężczyznom. Ale przy mentalnych możliwościach kobiety, sposób niezwykle skuteczny. Metoda ta wymaga inteligencji w zadawaniu bólu czy szkody, albo krzywdy. Inteligencji, przebiegłości, palanowania, umiejętności zacierania śladów. Niedawno zapoznałem się z rozprawką o konsekwencjach tych różnic w zakresie wymiaru sprawiedliwości w Niemczech na przestrzeni ostatnich dziesięcioleci. Otóż stwierdza się, że mężczyźni znacznie częściej ponoszą odpowiedzialność za czyn agresji w rodzinie. To fakt. Ale skazywani są za zabójstwo (czy inną formę czynu agresywnego) pod wpływem emocji, a więc po stwierdzeniu obniżonego stopnia winy, i otrzymują zwykle stosunkowo niski wymiar kary (w latach). Natomiast kobiety swoje działania agresywne długo planują, systemowo zaopatrują się w odpowiednie narzędzia zbrodni i świadomie odczekują na sprzyjający moment czynu (np. gdy mąż upojony alkoholem śpi). I wtedy uderzają. Chcą być skuteczne i problem rozwiązać raz na zawsze. Tym samym popełniają zbrodnię, przestępstwo z winy umyślnej, a w przypadku skutku śmiertelnego nazywa się to zbrodnią morderstwa, za którą kk przewiduje dożywocie i ani trochę mniej. Z powyższego wynikałoby, że obraz agresji kobiet jest faktycznie inny. Ale czy zdolność do agresji jest mniejsza u kobiet? Moim zdaniem kobiety nadrabiają swoją słabość fizyczną inteligentnym stosowaniem agresji. Podzielę się też moim doświadczeniem z bieżącego życia. Na wizycie u pewnej pani dr med. palnąłem jej komplement, twierdząc że kobiety są nie tylko piękniejszą płcią, ale i moralnie lepszą. Niespodziewanie pani dr med. gwałtownie sprzeciwiła się. Rozmawialiśmy bardzo przyjacielsko i przez dłuższy czas, przerywany wybuchami spontanicznego śmiechu, a pani dr med. bardzo stanowczo i systemowo uświadamiała mnie, jakie możliwości górowania nad mężczyznami mają kobiety. I w żadnym punkcie nie zgodziła się z moimi poglądami na temat łagodności płci żeńskiej czy mniejszej agresywności kobiet. Mężczyźni, to silni fizycznie słabeusze w porównaniu z wewnętrzną siłą kobiet. Serdecznie pozdrawiam Pana Profesora.
Maciejka-Maciejka said this on 1 kwietnia, 2015 @ 11:57 am |
Przydałaby się większa dyscyplina interpunkcyjna. „Fakt, że xxx, jest bezsporny.” – tu potrzebny jest przecinek. Natomiast przed spójnikami „i”, „oraz”, „albo”, gdy występują pojedynczo, nie stawia się przecinka („współżycie bez szczególnych kontaktów (komensalizm) albo nawet współpraca (symbioza)”).
Uwaga natury ogólnej: „ludzie z ulicy” mają lekceważący stosunek do badań podstawowych, których sensu na ogół nie rozumieją, uważając często, że powinno się finansować tylko zastosowania.
W kontekście post scriptum dziwi, że opinie takie wygłasza dziennikarka, która została uhonorowana tytułem „Popularyzatora nauki 2010”.
Limon said this on 30 października, 2015 @ 8:19 am |
Bardzo dziękuję za tak szerokie spektrum popularyzatorskie Autora.
Jest dla mnie prawdziwym stwierdzenie że człowiek jest po prostu zwierzęciem i badania na/nad zwierzętami dają wymierne korzyści. To co moralne i społecznie akceptowane na przestrzeni wieków się zmieniało. Dlatego tak potrzebna jest czysty przekaz:,,co się tak naprawdę robi w doświadczeniach i jak to wygląda”. Wtedy każdy z nas może sobie wyrobić osąd, a nie podpierać się ocenami innych, bo mogą być to rozemocjonowane, nieprzemyślane doniesienia. Poglądy każdego z nas zmieniają się, stosownie do wieku, jak i osobistych doświadczeń.
Co do tematu artykułu to chciałabym się poinformować u źródła (jeżeli pan Profesor wpis zauważy, poświęci czas na odpowiedź):
1) Czy używane do doświadczeń zwierzęta są po ich przeprowadzeniu obligatoryjnie uśmiercane, czy też jest jakaś procedura selekcji, w wyniku której część może nawet być jakoś przetrzymywana w warunkach schroniskowych, albo domowych.
Podtekstem tego pytania było przekonanie że może – tak jak w innych dziedzinach życia – narodzić się ruch społecznikowski, który tak jak zwierzęta bezpańskie adaptował ,,polaboratoryjne”, a przynajmniej zajmował się nimi w jakiś sposób (np. finansował dalsze życie).
2) Jak praktycznie unika się w doświadczeniach takiego powiązania gdy:
– podawana jest substancja jakoś zmieniająca mózg
– warunki są laboratoryjne
– mózg ,,pracuje” nie tylko chemicznie, ale i bodźcowo (chodzi mi o stymulację fizyczną, tzn, człowiek chodzi, biega, spotyka się ze znajomymi, stymuluje się na różnych poziomach)
– w laboratorium np. zwierzę jest unieruchomione i nie ma tych ,,innych” stymulacji,
– myślę, że w efekcie doświadczenia laboratoryjnego wyniki badania mózgu bez ,,swobodnego” funkcjonowania obiektu badanego w środowisku nie są ,,miarodajne”???
Ha, a teraz, jak to napisałam odpowiedziałam sobie, że na tym właśnie polegają badania laboratoryjne i ich różnica nad pewno późniejszymi… To jak ,,in vitro” i ,,in vivo”.
Przepraszam za może niezbyt mądre wywody. Pozdrawiam i gorąco życzę tak sprawnego jak dotychczas umysłu i możliwości, aby nam ,,maluczkim” przybliżać osiągnięcia nauki.
Ewa Stypułkowska-Molenda said this on 27 listopada, 2015 @ 4:58 pm |