Wywiad Andrzeja Kobosa – o wczesnych latach i rodzinie

Oto wywiad ze mną przeprowadzony przez Andrzeja Kobosa, a właściwie jego pierwsza część — O wczesnych latach i rodzinie.

https://vetulani.files.wordpress.com/2012/01/kopia-jerzy-vetulani-i-andrzej-kobos.jpg

fot. Franciszek Vetulani

Andrzej Michał Kobos: Panie Profesorze, tradycyjne pytanie rozpo­czynające taką rozmowę. Proszę opowiedzieć krótko o swojej młodości.

Jerzy Adam Vetulani: Urodziłem się w 1936 roku w profesorskiej rodzinie, co zapewne dało mi to, że od początku miałem szacunek do książek i pracy na­ukowej. Moja Matka była biologiem, asystentką u profesora Henryka Hoyera Jr., aż do 1938 roku, kiedy urodził się mój młodszy brat Janek. Pierwsze wspom­nienia; jakie mi migocą, to migawki z Zawoi z lata 1939 roku — Staś Grzybowski przytrzasnął mi palec drzwiami samochodu; z Ojcem chodziliśmy na Błędną Halę. Pamiętam Ojca w mundurze, gdy żegnał się z Mamą. Poszedł na wojnę jako plutonowy, mimo że był profesorem uniwersytetu.

Proszę coś opowiedzieć o swoim Ojcu, profesorze Adamie Vetulanim i Matce Irenie.

Parę lat temu mówiłem o Ojcu w Polskiej Akademii Umiejętności. Ojciec mój pochodził z Sanoka, ale z tego, co wiemy, nasza rodzina przyjechała do Polski ponad 250 lat temu. W kościele w Chochołowie jest metryka, że tam w 1752 roku urodził się Jacobus Vetulani, z pater alienus, czyli z ojca cudzoziem­ca. To był zapewne pierwszy Vetulani urodzony na ziemiach polskich. Cała ta rodzina miała nie tylko włosko-toskańskie korzenie, ale i toskańskie zajęcie; pracowali jako nadzór górniczy w kopalniach soli. W Toskanii są bowiem kopalnie marmuru i soli. Potem ten Jacobus został CK Steigerem, czyli sztyga­rem w dużej wówczas kopalni soli w Bochni. W kopalni soli w Bochni jest teraz komora im. Vetulaniego, od tegoż właśnie sztygara. Wszyscy XIX wieczni Vetulaniowie leżą na cmentarzu w Bochni. Dopiero mój dziadek Roman zerwał z górniczą tradycją i został profesorem gimnazjalnym w Sanoku. Uczył tam łaciny i greki, ale ciekawe, że to on wprowadził w sanockim gimnazjum wychowanie fizyczne i zdaje się organizował tam drużyny „Sokoła”. Zmarł na serce w 1910 roku, zostawiając moją babkę z sześciorgiem dzieci. Bardzo zmagali się z biedą już przed rokiem 1914. Po wybuchu pierwszej wojny światowej babka z dwójką najmłodszych pojechała do Wiednia, ale tam było im jeszcze gorzej.

Mój Ojciec w 1916 roku zaciągnął się z głodu jako ochotnik do armii austriackiej. Przeżył tę straszliwie krwawą wojnę, a potem był żołnierzem w Wojsku Polskim w wojnie bolszewickiej, gdzie dosłużył się tych trzech belek plutono­wego. Trzeba powiedzieć, że bieda nie wyszła na złe tej rodzinie. Co prawda, jedna córka umarła na gruźlicę w 1921 roku, druga została urzędniczką bankową, ale jeden z synów, Zygmunt, zmarł w 1942 roku jako polski konsul generalny w Rio de Janeiro, a trzech innych było profesorami wyższych uczelni. Kazi­mierz wykładał matematykę na Politechnice Lwowskiej (i został rozstrzelany przez Niemców w lipcu 1941 roku, razem z innymi lwowskimi profesorami), Tadeusz był profesorem rolnictwa w Wilnie i Poznaniu i znany jest jako „ojciec konika polskiego” (zmarł w Krakowie w 1952 roku), a mój ojciec, Adam, był od roku 1928 docentem, a od 1934 roku profesorem prawa na Uniwersytecie Jagiel­lońskim. Przed wojną Ojciec napisał dwie książki na temat praw polskich do Prus Książęcych: Lenno pruskie i Polityka polska w Prusach Książęcych. Dla­tego trafił na czarną listę hitlerowską.

Matka moja, Irena, była córką generała Franciszka Ksawerego Latinika. Jego ojciec, Antoni Latinik, był mężem Kornelii Romerówny, córki Teofila Romera z Galicji. Pod koniec życia, Eugeniusz Romer, wybitny geograf i kartograf, opracował całe wielkie drzewo, a raczej zbiór koncentrycznych pierścieni genealogicznych rodziny Romerów, w którym m.in. figurują generał Latinik i Adam Vetulani, mój Ojciec.

Franciszek Ksawery Latinik

Franciszek Ksawery Latinik był absolwentem Wyższej Szkoły Wojennej w Wiedniu, gdzie zaprzyjaźnił się z późniejszym generałem Rozwadowskim. Jego pułk cieszyński przełamał w 1915 roku w Gorlicach obronę Moskali. Od początku 1915 roku do 2 maja w walkach pozycyjnych poległo 120 000 żołnierzy; te walki nazwano „małe Verdun”. Zdobycie Wzgórza Pustki 2 maja 1915 roku było możliwe dzięki nowej taktyce, wymyślonej przez mojego dziadka i jego kolegę, generała Rozwadowskiego. Natarcie pułku ruszyło dosłownie w momencie, gdy Rozwadowski nowymi, precyzyjnymi haubicami marki Skoda przeniósł wał ogniowy 300 m do przodu. Niedawno, na 90-lecie bitwy gorlickiej, byłem na tym Wzgórzu Pustki; to musiało być mordercze pięcie się w górę, porówny­walne z Monte Cassino. Później generał Latinik był w armii austriackiej na wło­skim froncie, skąd przesłał córce — mojej Matce — medalik z listem, w którym napisał, „pamiętaj Irenko, że zawsze jesteś Polką”. Po pierwszej wojnie świa­towej nie przyjął austriackiego orderu Marii Teresy, chyba odpowiednika Victoria Cross, za bitwę gorlicką, twierdząc, że może przyjmować odznaczenia już tylko od rządu polskiego. W 1919 roku wojsko polskie dowodzone przez dziadka Latinika odepchnęło Czechów spod Skoczowa na Śląsku Cieszyńskim, na linię, która obecnie jest polsko-czeską granicą. W czasie bitwy warszawskiej w 1920 roku generał Latinik był wojskowym gubernatorem Warszawy. Zawsze bardzo niechęt­ny Piłsudskiemu, w roku 1925 został przeniesiony ze stanowiska dowódcy garnizonu w Przemyślu w stan spoczynku. Surowy, oschły, mieszkał potem w Krakowie, żył dość aktywnie społecznie, działał w organizacjach wyraźnie endeckich, pisał pamiętniki. Po drugiej wojnie światowej mając 81 lat, założył Związek Emerytów Wojskowych i Wdów. Widywałem go rzadko. Zmarł w 1949 roku w Krakowie. Jego archiwum, wraz z naszymi dokumentami rodzin­nymi, zdeponowaliśmy w Archiwum Nauki PAN i PAU w Krakowie.

Wracając do mojego Ojca, przed wojną był związany z ludowcami, z Witosem w obozie antypiłsudczykowskim, ale moja ciotka Maryla i stryj Tadeusz byli gorącymi zwolennikami Marszałka Piłsudskiego. Linia podziału biegła więc poprzez tę kochającą się zresztą rodzinę.

Pod koniec sierpnia 1939 roku wróciliśmy do Krakowa i Ojciec, zmobilizo­wany, nie próbując uzyskać (jako profesor) stopnia oficerskiego, poszedł do wojska jako podoficer. Miał szczęście. 6 września 1939 roku Niemcy weszli do Krakowa, a już 9 września przyszło dwóch w czarnych mundurach — to pamię­tam — którzy dopytywali się Matki o Ojca. Ojciec z pewnością zostałby roz­strzelany w pierwszych dniach. Potem rozmawiałem o tym z Ojcem. Powie­dział mi: „Jedyną rzeczą, jaką wtedy mogłem i umiałem zrobić dla Polski, to poprowadzić drużynę do boju. I to był mój obowiązek”.

Potem przeszedł przez internowanie w Rumunii, przedarł się do Francji. W maju 1940 roku został powołany do rządu polskiego w Angers, ale zlekceważył to. Mając wtedy 38 lat, walczył na froncie. Trochę szykanowany jako profesor przez oficerów, zaciągnął się do kompanii szturmowej i jako, powiedzmy, „komandos” przeszedł całą kampanię francuską. Z polską 2. Dywizją Strzelców Pieszych został internowany w Szwajcarii. Awansował na sierżanta, za męstwo zdobył Krzyż Walecznych i francuski Croix de Guerre (avec etoile, jak zawsze podkreślał). W Szwajcarii zorganizował szkolnictwo, od podstawowego do wyższego, dla polskich żołnierzy internowanych w tym kraju. Udało mu się przekonać dowódcę internowanej dywizji, generała Bronisława Prugara-Ketlinga, że aby przygotować kadrę dla zniszczonej Polski, lepiej jest zrobić wielką akcję edukacyjną niż polską szkołę podchorążych. To miało fantastyczny oddźwięk.

Podręcznik historii Polski dla szkół podstawowych, napisany przez Ojca pod pseudonimem Adam Sanocki, jest zwarty i zwięzły. Cenzura szwajcarska skreśliła z niego pierwszy akapit mówiący, że Polacy od prawieków zamieszki­wali ziemie pomiędzy Odrą a Bugiem, że to są ziemie polskie i polskie zawsze zostaną, a Polacy do nich powrócą. To, zwłaszcza Odra, było nie do przyjęcia dla Niemców, których Szwajcarzy bardzo się bali; dopiero po Stalingradzie stali się mniej restrykcyjni wobec polskich, internowanych żołnierzy. Wobec tego, Ojciec umieścił ten cały pierwszy akapit w erracie (której cenzor już nie czytał): „przed pierwszym akapitem należy wstawić następujący…” Dotąd mamy tę książkę.

Ja ten sam chwyt zastosowałem podczas stanu wojennego, gdy od 8 grud­nia 1981 roku (!) zostałem redaktorem naczelnym czasopisma Wszechświat i ko­munistyczna cenzura (która zresztą wobec tego pisma była stosunkowo łagod­na), tego nie zauważyła. Nawiasem mówiąc, miałem wówczas w delegacjach służbowych wpisane stanowisko jako „Redaktor naczelny”, co robiło wrażenie na milicjantach, bo każdy z nich wiedział, że redaktor naczelny musiał być ich człowiekiem. Kiedyś, jako ten redaktor naczelny, w towarzystwie nieświadome­go niczego redaktora naczelnego Przekroju Mieczysława Czumy, którego celnicy na lotnisku znali doskonale, przemyciłem bez kłopotu powierzony mi przez Jurka Zdradę list Zarządu Regionu „Solidarności” do papieża Jana Pawła II.

Wracając do 1939 roku, pamiętam wjazd Niemców do Krakowa ulicami Kró­lewską i Karmelicką. Babka i Mama odsuwały nas od szyb, bojąc się strzelania po oknach. Pamiętam też, że pod oknem ustawiły barykadę z krzeseł, obawiając się wybuchów. Niemcy wyrzucili nas z mieszkania na parterze w tym samym domu, w którym mieszkam dzisiaj, na placu Inwalidów 4, na ulicę Gancarską, ale na dobrych warunkach, bo z meblami i w ciągu 48 godzin, nie tak jak np. z domu profesorskiego przy Al. Słowackiego, skąd w ciągu dwóch godzin wolno było zabrać tylko bagaż ręczny, bez obrazów. Tu Niemcom zależało po prostu na pustych pokojach na biura, a tam chodziło o mieszkania dla nich.

Podczas okupacji Mama została z dwójką dzieci. Opłaciło się jej staranne wychowanie domowe, bo znając biegle niemiecki, została tłumaczką w Trinkbrandtweinwerk’u. My, dzieci tego okresu, byliśmy pokoleniem specyficznym.

Wychowywaliśmy się bez ojców, śmierć osób z otoczenia była dla nas rzeczą normalną. Pamiętam, kiedyś na Plantach pod pomnikiem Grottgera zapytałem, czy go rozstrzelali, czy zabiła go bomba?… Mama pilnowała, żebyśmy nie oglądali egzekucji, ale wiedzieliśmy, że jest to na porządku dziennym. W lipcu 1944 roku nad Rudawą nagle zaproponowała nam zabawę w uciekanie, gdy za­uważyła, że Niemcy zaczęli obstawiać Wolę Justowską przed, jak się okazało, pacyfikacją. Bawiliśmy się doskonale, ale dla Mamy to musiał być horror. Okupacja kształtowała nas psychicznie. Myślę, że stąd bierze się to, że nie mam rozwiniętego poczucia jakiejś niesłychanej wartości życia ludzkiego.

Podczas okupacji pani dr Kuligowa, mieszkająca przy ul. Studenckiej, prowadziła ze mną lekcje logopedii i tylko dzięki niej mówię w sposób zrozumiały. W 1942 roku na tajnych kompletach u pani Iwiczowej poszedłem od razu do drugiej klasy, bo czytać i pisać nauczyłem się wcześniej w domu. W 1945 roku skończyłem czwartą klasę. Byliśmy z młodszym bratem wychowani przez Matkę w patriotycznym poczuciu honoru; to bardziej działało na Janka; ja byłem bardziej niezależny.

https://vetulani.files.wordpress.com/2012/05/kopia-irenalatinik-vetulani.jpg

Matka miała jednak straszliwego pecha. Rankiem, 18 stycznia 1945 roku, ostatniego dnia okupacji niemieckiej w Krakowie, podeszła do okna, żeby je otworzyć w obawie przed wybiciem szyb w wypadku możliwej eksplozji. W tym samym momencie na zewnątrz wybuchnął pocisk i Mama została ran­na w głowę odłamkiem szrapnela. Była sparaliżowana do marca czy kwietnia 1945 roku. Przeżyła to, ale do końca życia miała w mózgu dość duży kawałek żelaza. Dożyła 70 lat, mając duże kłopoty z chodzeniem, niewładną lewą rękę i ograniczone do połowy pole widzenia. Mimo tego kalectwa prowadziła aktywne i wartościowe życie. Zajęła się popularyzacją nauki, pracowała właśnie w czasopiśmie Wszechświat, pisała tam drobiazgi sygnowane (Z K), wychwytywane z zagranicznych czasopism naukowych i popularnonaukowych. Lubiła uczyć dzieci, odrabiać z nimi lekcje. Bardzo dużo pomagała nam i naszym kolegom. Dwójkę nieco opóźnionych dzieci znajomych doprowadziła aż do matury. Do ostatnich dni życia przepisywała zeszyty szkolne z klasy III i V i wysyłała je swoim wnukom (moim dzieciom) do Ameryki, aby nie straciły roku szkolnego po powrocie do Polski. Była przykładem heroicznej walki z nieszczęściem.

Pański Ojciec, profesor Adam Vetulani, był bardzo wybitnym history­kiem i teoretykiem prawa, współtwórcą różnych aspektów polskiego prawa. Podobno pomagał również biskupowi Karolowi Wojtyle reorganizować diece­zję krakowską. Cieszył się ogromnym szacunkiem Jana Pawła II. Położył wiel­kie zasługi w podtrzymaniu zawieszonej przez władze komunistyczne Polskiej Akademii Umiejętności. Za to wszystko nie był dobrze widziany przez powojen­ne władze…

Ojciec wrócił pierwszym transportem Polaków ze Szwajcarii, wiedząc, że Mama jest ciężko ranna — w bardzo ciężkim dla nas okresie. Zdawało się, że Matka umiera w szpitalu; ciotka Maryla umarła w lutym 1945 roku. Nasza 80-letnia babcia sprzedawała na Plantach tutki do papierosów. Profesor Ta­deusz Lehr-Spławiński, mój ojciec chrzestny, załatwił tyle, że mnie i brata przyjęto do sanatorium na Bystrem w Zakopanem. Tam byłem od czerwca do września 1945 roku. We wrześniu zjawił się w tym sanatorium szczupły, szpakowa­ty pan w mundurze. Patrzył na nas w milczeniu, aż ja po chwili krzyknąłem „Tatuś?!” i rozpłakałem się.

Po wojnie Ojciec był silnie związany z Mikołajczykiem i jego grupą. Proponowano mu, aby został posłem w pierwszym powojennym sejmie, ale jego przyjaciel z kampanii francuskiej, pan Marian Pojnar, późniejszy zięć profesora Stanisława Kutrzeby, ubłagał go, aby dla bezpieczeństwa tego nie robił. Zawsze jednak miał oficjalną etykietę klerykała i reakcjonisty. Był nie­mile widziany przez władze komunistyczne. Żyliśmy biednie.

Ojciec „zawsze” był w PAU, przed wojną i po wojnie. Po roku 1956, gdy przez krótki czas wydawało się, że będzie możliwa odbudowa PAU, został wybrany Sekretarzem Generalnym PAU, a Adam Krzyżanowski — Prezesem Akademii. Ojciec nigdy nie był członkiem Polskiej Akademii Nauk; na począt­ku nie zgodził się, a potem już nigdy nie proponowano mu wyboru.

https://vetulani.files.wordpress.com/2020/06/adam-vetulani_karol-wojtyc582a.jpg

Karol Wojtyła i prof. Adam Vetulani podczas rozmowy w mieszkaniu Vetulanich przy Pl. Inwalidów 4 w Krakowie

Był historykiem prawa, ale przede wszystkim kanonistą. Pomagał biskupo­wi Karolowi Wojtyle organizować późniejszą Akademię Papieską. Bardzo czę­sto u nas, w tym samym salonie co teraz my, siedzieli razem z księdzem, biskupem, a potem kardynałem Wojtyłą i coś knuli przeciwko władzy ludowej, a za ścianą słuchała bezpieka: dopiero w latach 90. dowiedziałem się, że w naszym mieszkaniu były podsłuchy. Podczas ich spotkań, ja w holu siedzia­łem z księdzem Stanisławem Dziwiszem i piliśmy herbatę. Ojciec zmarł w 1976 roku, przed wyborem kardynała Wojtyły na papieża. Zmarł, rzec można, za wcześnie, ale za to bezboleśnie.

Ojciec był ewidentnie sekowany przez władze. W 1956 roku pozwolono mu jedyny raz wyjechać za granicę. Gdy wrócił, oskarżono go, że miał kontakty z profesorem Stanisławem Kotem i potem nie dostał już paszportu aż do emerytury. Stanisław Kot był bowiem uważany za kogoś najgroźniejszego, nie tyle za swoje ludowstwo, ile za ambasadorowanie z ramienia polskiego rządu na uchodźstwie generała Sikorskiego u Stalina w latach 1941-1942; po prostu za dużo wiedział.

W 1959 roku Ojciec otrzymał doktorat honorowy Uniwersytetu w Strasburgu, ale nie wypuszczono go za granicę. Mamy zdjęcie, jak skrzywiony Prezydent Francji, generał Charles de Gaulle, przygląda się wręczeniu polskiemu attache kulturalnemu insygniów tego doktoratu honorowego Ojca. W 1964 roku Ojciec dostał doktorat honorowy w Nancy i też go nie puszczono. Potem został człon­kiem Bolońskiej Akademii Nauk i znowu go nie wypuszczono. Dopiero, gdy przeszedł na emeryturę w 1971 roku, pozwolono mu wyjechać do Rzymu. Mnie jednak pozwolono wyjechać już w 1967 roku na stypendium Rikera do Anglii.

Nawiasem mówiąc, Karol Estreicher Jr. napisał w swoich słynnych Dzien­nikach wypadków, że Ojciec chyba miał przyjaciela we Francji, który wyjedny­wał mu tytuły honorowe. I tak obszedł się z Ojcem łagodnie, w porównaniu z tym, co napisał o innych profesorach UJ.


Na blogu można przeczytać również kolejne części wywiadu.

Wywiad pierwotnie ukazał się w: Po drogach uczonych. Tom 2. Wydawnictwo PAU, Kraków 2007, s. 491–524.

~ - autor: vetulani w dniu 6 lipca, 2010.

Dodaj komentarz