Andrzej Szczeklik – lekarz, uczony, wojownik, myśliciel

Andrzej był tak niezwykłym człowiekiem, że — paradoksalnie — prawie nie da się pisać o nim niebanalnie. Był od lat stałym elementem życia Krakowa, wzorcem dla wielu uczonych, lekarzy, pedagogów, działaczy społecznych. Świecznik, na którym został postawiony, nie jest, niestety, zbyt pewną podstawą, a żywy człowiek stojąc na nim nie zawsze musi się czuć komfortowo w tej sytuacji. Andrzejowi to się jakoś chyba udało, ale niewątpliwie kosztem wielkiego stresu.

https://vetulani.files.wordpress.com/2012/03/andrzejszczeklikbylechpolcyn.jpg

fot. Lech Polcyn

Niezwykłość Andrzeja kształtowała się w sposób zwyczajny. Był synem wybitnego, jednego z najwybitniejszych polskich kardiologów i internistów — Edwarda Szczeklika. W Krakowie wyraźnie widać, jak „dynastyczność” popłaca — z ojca na syna czy córkę przechodzą nie tylko dobre geny, ale cała tradycja domowa i stosunkowo nienaruszona ciągłość życia rodziny i jej tradycja. To tutaj znajdujemy wybitne postacie życia akademickiego, które urodziły się, przeżyły długie życie, i zmarły w tym samym mieszkaniu, w którym wcześniej mieszkali rodzice. Rozwijając się w takiej rodzinie, Andrzej, zdradzający wybitne uzdolnienia, od początku był traktowany, zwłaszcza przez matkę, jako następca swojego wielkiego ojca, do tej roli był przygotowywany, a potem wspaniale ją odegrał. Przy czym nie był to typ kujona lub grzecznego synka, był po prostu młodym, wybitnie uzdolnionym człowiekiem, z szerokimi bardzo zainteresowaniami, nie tylko medycznymi.

I to chyba dom i geny ukształtowały w jego osobowości coś, co — z pewnym zażenowaniem, bo nie jest to może słowo najwłaściwsze — nazwałbym słodkością charakteru. Andrzej był fizycznie i duchowo skonstruowany w taki sposób, że prawie każdy jego znajomy czuł się równocześnie jego przyjacielem. Miał zniewalający uśmiech i wspaniały sposób mówienia. Później okazało się to niesłychanie ważne dla jego działalności lekarskiej. Budził olbrzymie zaufanie, budził nadzieję, leczył dotykiem i słowem.

Gdzieś w połowie lat 30. mojego życia, okresie licznych stresów, zacząłem odczuwać bardzo niemiłe i silne wysiłkowe bóle serca. Kiedy już nie byłem w stanie bez zatrzymywania się dojść do przystanku tramwajowego (zwłaszcza, kiedy tramwaj nadjeżdżał) poszedłem do Andrzeja, do kliniki. Osłuchał, opukał, wypytał i powiedział: Wiesz, chyba nie ma żadnej przyczyny organicznej. — Czy to znaczy, że to histeria? — zapytałem. — No, tak można byłoby to nazwać, jeżeli chcesz — odpowiedział z uśmiechem. Po tej wizycie już wiedziałem, że nie umieram, bóle wysiłkowe zaczęły się gwałtownie zmniejszać, po dwóch dniach mogłem z moimi synami kopać piłkę, po tygodniu podbiegać do tramwaju. Andrzej wyleczył mnie, nie robiąc EKG, a chyba nawet nie mierząc ciśnienia. Od tej chwili wiedziałem, ze jest to wielki lekarz.

Dla większości Krakowian Andrzej właśnie był wielkim lekarzem. Budził ogromne zaufanie. Znam osoby, które wolały dzwonić do Andrzeja niż na pogotowie. Wiele wielkich, a jeszcze więcej przeciętnych mieszkańców Krakowa przeszło przez jego ręce. I nawet gdy w jego klinice kończyła się ich droga życiowa, wiedzieli, że odchodzą w najlepszy możliwy sposób. Śmierć Andrzeja jest wielkim ciosem dla aktualnych i niedoszłych pacjentów.

Ale Szczeklik-lekarz to jeden aspekt Andrzeja. Drugi, zapewne trwalszy, to Szczeklik-uczony. Podobnie jak jego ojciec, Andrzej był badaczem i innowatorem. Postęp medycyny był dla niego sprawą istotną. Może naukometria jest dziedzina nieco skompromitowaną (zwłaszcza przez niektórych uczonych), ale coś niecoś mówi. W bazie Scopusa znajduje się 523 tytułów jego publikacji. Pierwsze jego trzy prace ukazały się w Kardiologii Polskiej, Polskim Archiwum Medycyny Wewnętrznej i Polskim Tygodniku Lekarskim w 1965 roku, W roku jego śmierci, w ciągu niespełna trzech miesięcy Medline odnotował 5 publikacji, a jeszcze pewno ukażą się dalsze, złożone do druku. W sumie jego prace cytowane były ponad 8600 razy, sześć z nich zdobyło ponad 200 powołań. Tajemniczy dla laików indeks Hirscha, obliczony na podstawie danych w bazie Scopus wynosi 50, jest więc Andrzej w żargonie naukowców „uczonym o dużym h”. Jego aktywność naukowa została dostrzeżona i uhonorowana licznymi doktoratami honorowymi i prestiżowymi nagrodami międzynarodowymi. Nie moją sprawa jest charakterystyka naukowa jego dorobku, ale zwrócić należy uwagę na to, że wzorem wybitnych uczonych XIX wieku nie wahał się eksperymentować na sobie samym. Wraz ze swoim bliskim przyjacielem i również uczonym najwyższego kalibru, Ryszardem Gryglewskim, stali się pierwszymi ludźmi, poddanymi działaniu prostacykliny, ponieważ sami ją sobie wstrzyknęli (co zresztą odchorowali).

Zresztą lecząc innych Andrzej nie dbał przesadnie o własne zdrowie. Mówi się, że gdyby tylko oszczędzał się nieco w ostatnich miesiącach i poddawał regularnej kontroli lekarskiej nie musiałbym pisać teraz tego wspomnienia.

Lekarz i uczony — to jeszcze nie cały Andrzej Szczeklik. Andrzej wiedział, że nauka wymaga ram organizacyjnych na każdym szczeblu i bardzo aktywnie je tworzył. Widać, jak pod jego rządami rozwinęła się i unowocześniła klinika przy Skawińskiej, która stała się jednym z czołowych ośrodków kardiologicznych. Wiadomo, jak wielkie zasługi położył dla Polskiej Akademii Umiejętności, której przez ostatnie lata był wiceprezesem. Szczególnie ważna była organizacja „Pałeczki” — akademii młodych uczonych, która do ostatnich dni była jego oczkiem w głowie. Dla mnie najważniejszą rzeczą, znów przeprowadzona wspólnie z Ryszardem Gryglewskim, było doprowadzenie krakowskiej Akademii Medycznej pod skrzydła Uniwersytetu Jagiellońskiego, skąd została wydarta przez władze PRL. Był to jedyny wypadek powrotu AM do uniwersytetu w Polsce. Ta wielka idea Andrzeja i Ryszarda Gryglewskiego, oraz rektora UJ, Aleksandra Koja, nie doszłaby do skutku, gdyby Andrzej nie poświęcił dla niej splendoru stanowiska rektora AM, które otrzymałby, gdyby uczelnia ta pozostała niezależna. Dzięki Szczeklikowi, Gryglewskiemu i Kojowi Kraków stał się jedynym miastem w Polsce, w którym odnowiono oryginalną jedność medycyny, nauk ścisłych i humanistyki.

Zmiana systemu politycznego w Polsce, umożliwiająca zjednoczenie Akademii Medycznej i Uniwersytetu Jagiellońskiego, nie nastąpiła sama, ale nastąpiła w wyniku zwycięskiej walki z rządami komunistycznymi. Andrzej brał aktywny udział w tej walce. Od powstania „Solidarności” Andrzej był odważnym i wiernym jej członkiem (co było rzadkością wśród profesorów Akademii Medycznej) i mężnie walczył w jej szeregach. Kosztowało go to usunięcie za stanowiska prorektora AM i proces sądowy za uczestnictwo w nielegalnej demonstracji. Ale nie przejmował się tym. Jego zdecydowane poglądy polityczne — zawsze po stronie wolności i demokracji — wyrażał aktywnie do swych ostatnich dni.

I jeszcze jeden aspekt, który tylko musnę: Andrzej filozof i pisarz. Był on jednym z najciekawszych intelektualistów obecnej doby, o szerokiej znajomości wielu kultur i filozofii, wielki erudyta i znawca sztuki, w szczególności muzyki. To ważne i szczęśliwe, że jego wiedza nie odeszła wraz z nim, ale że zdążył się z nią podzielić w swoich dwóch bestsellerach: Katharsis i Kore — książek z przemyśleniami o istocie człowieczeństwa.

Każda śmierć budzi sprzeciw, a zwłaszcza śmierć przedwczesna. Mógłby chociaż żyć tyle, ile przeżył jego ojciec — miałby jeszcze przed sobą 13 lat, które przy jego wiedzy, pracowitości i umiłowaniu życia z pewnością byłyby bardzo owocne. Straciliśmy go zbyt wcześnie, jego dzieci, studenci i współpracownicy stracili możność rozwoju pod jego opieką, a świat już nie będzie tak dobry, jak mógłby być. Ale z drugiej strony — po chwili refleksji — szybkie odejście na szczycie swoich możliwości intelektualnych i prawie nienaruszonej sprawności fizycznej jest zapewne lepszym rozwiązaniem, niż życie do czasu, w którym psująca się fizjologia pozbawia nas czerpania z niego radości. Wybrańcy bogów odchodzą młodo, ale pozostawiają nas z głębokim poczuciem straty.


Tekst został przygotowany do publikacji w języku angielskim w specjalnym numerze „Polskiego Archiwum Medycyny Wewnętrznej”, w całości poświęconemu Andrzejowi Szczeklikowi.

~ - autor: vetulani w dniu 24 marca, 2012.

Dodaj komentarz